Budzik zadzwonił dość późno. Była 8:30. O 11:15 miałem już czekać na Myszkę(Anię) i ewentualnie Staha pod bramą krakowską w Ojcowie. Szybka pobudka, przygotowanie ekwipunku na drogę i roweru … i zacząłem przemierzać pierwsze kilometry. Zegarek wskazywał 9:30 w chwili startu. Kwadrans później mijałem już w dość szybkim tempie Jubilat. Warto wspomnieć gdzie zacząłem trasę :) – Kurdwanów. W szybkim tempie dotarłem do granic miasta i tu zaczęły się schody… Znaleźć szlaki w naszych okolicach to naptrawde momentami wielka sztuka. Lekkie kluczenie po ul. Łokietka i znalazłem się na szlaku. Tu trzeba było trochę nadgonić miejskie korki i światła. Na szlaku nie obyło się bez użycia mapy w celu jego lokalizacji i kierunku. Żwawym tempem zmierzałem do celu. Pod bramą zjawiłem się wcześniej niż to było planowane i o 10:50 byłem już pod bramą czekając na pozostałych bikeholicków :). Po drodze minąłem jakiegoś rowerowca, ale nie okazał się bikeholickiem :P, a szkoda bo w grupie raźniej. O 11:15 pojawiła się Myszka i długo nie planując skierowaliśmy się na Pieskową Skałę. Po chwili zreflektowaliśmy się, że przecież jeszcze Stah zaznaczał swoją ewentualną obecność. Wróciliśmy pod bramę, ale Staha nie było. Ruszyliśmy lajcikiem do Pieskowej Skały. Po pochłonięciu paru kilometrów asfaltem stwierdziliśmy, że czas na jakiś teren :D. obraliśmy trasę żółtym szlakiem w kierunku doliny sąspowskiej gdzie zlokalizowanie szlaku było momentami nie lada wyczynem. Napotkaliśmy nawet na swojej drodze jakiegoś rowerzystę, który także szukał i kierował się tym szlakiem. Ostatecznie szczęśliwie dotarliśmy po paru podjazdach w terenie i jakimś asfalciku po drodze, spowrotem do Ojcowa. Zgodnie stwierdziliśmy z Myszką, że była by świetna trasa na jakiś maraton :). Z Ojcowa wyruszyliśmy w kierunku niebieskiego szlaku na Korzkiew … tu pojawił się problem z lokalizacją jego odbicia i jak się później okazało w ogóle był ciężki do znalezienia. Ostatecznie zamiast w Korzkwi wylądowaliśmy w Białym Kościele nie pytajcie jak :P. Po drodze spotkaliśmy bardzo „sympatyczny” podjazd który mnie dal ostro w kość za to Myszka śmignęła na górę niczym pocisk. Zostałem daleko w tyle. Musiała czekać na mnie na gorze… ilość kilometrów dawała znać o sobie, to już chyba było 70 w moim wykonaniu. Z Białego Kościoła postanowiliśmy zaliczyć jeszcze dolinę kluczwody. Na starcie przejeżdżając przez strumyk nagrzana guma Myszki nie wytrzymała i pojawił się kapeć. Skończyło się to zmianą planów. Myszka spacerkiem wróciła do domu, a ja udałem się przez Zelków do Zabierzowa. Tam zrobiłem krótkiego stopa i resztkami pary w nogach dowlokłem się do błoń, gdzie nastąpiło uzupełnienie płynów aby dotrzeć do domu mimo 24 C w powietrzu.
Tak to wyglądało i tak to Myszka dała mi w kość na podjazdach, że miałem problemy po drodze. Myszko chylę czoła bardzo nisko … uświadomiłaś mi, że jeszcze daleką mam droge do dobrej formy.
No comments:
Post a Comment